Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Ewarysta cofnęła z krzykiem. Długiego czasu było potrzeba nim się przeze drzwi można było zrozumieć.
Zonia zaledwie wszedłszy do saloniku powlokła się ku sofie, położyła na niej i jakby cudem, natychmiast usnęła...
Chorążyc więc miał czas, nieco już ogarniętej w sąsiednim gabinecie, pani Heliodorze opowiedzieć wszystko.
Wdowa słuchała zdumiona tak, że tylko półsłówkami mu przerywała...
— A mówiłam — odezwała się na ostatku, ochłonąwszy nieco — mówiłam zawsze, że się to okropnie skończy. Ta Zonia! no, proszę ja pana! z pistoletem! jak mamę kocham! Co to będzie! co to będzie! Uchowaj Boże śledztwa!
— Sądzę — dodał Ewaryst — że się to wszystko cicho skończy. W domu nikt podobno nie słyszał i nie wie, a pan Teofil chwalić się nie będzie z rany, na którą zasłużył.
Heliodora wciąż ramionami ruszała.
— Jak mamę szczerze kocham, odezwała się po cichu oczy spuszczając — ja myślałam, że oni z sobą byli już tak, że proszę pana, to nie do uwierzenia. Niech pan sobie przypomni co ja mu mówiłam... z nią nie ma co żartować! To dziewczyna szalona.
— Co teraz z nią począć?
Dzień się robił, gdy Chorążyc wyszedł od wdowy, która mu przyrzekła czuwać nad Zonia. Na palcach przesuwając się przez salonik zobaczył ją leżącą na sofie, jak była padła na nią, i głęboko uśpioną. Zmarszczone brwi i bolesny wyraz ust jakby marzenia przykre zdradzały... Heliodora stanęła nad nią z załamanymi rękami, a stara Agafia, nie rozumiejąc nic jeszcze, czekała pożerana ciekawością, aby się dowiedzieć co się stało z tą „hołubką“.
Nazajutrz, niewiele spocząwszy, Chorążyc powrócił około południa do pani Heliodory, u której dotąd pozamykane były okiennice. W bramie Sałhanowa powiedziała mu na ucho, że „hołubka“ spała jeszcze.
Wzdychała ciężko staruszka i potrząsała głową.
— Oj to, panoczku, czasy! to czasy! chyba niedługo czekać na antychrysta! Co to się dzieje! Jakie to teraz chłopcy, jakie dziewczęta. Prawda, bywało i dawniej różnie, od czego młodość! Ale się choć Boga bali, panoczku, a pokutowali — a teraz!
Rzuciła ręką.
W sieniach wyszedłszy ku niemu pani Heliodora oznajmiła, że Zonia twardym snem kamiennym spała jeszcze. Jęczała tylko przez sen i wyrazy się jej wyrywały niezrozumiałe. Wdowa nie chciała ją budzić spodziewając się, że tak snem przejdzie wszystko.
Tego dnia więc Ewaryst się już nie dowiadywał, zapewniwszy, że Heliodora o chorej mieć będzie staranie. Rano znalazł okiennice otwarte i starą Agafię z rękami w kieszeniach u wrót na swym stanowisku.