w rezie trzymane. Bez siebie matka jej nawet do kościoła krokiem stąpić nie dała, w domu niekiedy i od okna odpędziła, pracy nie żałując, kochała po swojemu dziecko, ale go nie szczędziła.
Po śmierci starego Bala, z którym byli na noże, tak że często wyszedłszy przed dom ujadali się, do czego i Murzyński pomagał, wyskakując ze sklepu z ręką na peruce, dwie pozostałe wdowy zbliżyły się. Matka Erazma była poczciwą, cichą kobieciną, oddaną nabożeństwu niezmiernie, wpisaną do trzech bractw, ale mimo swój milczący pozór z taktem i rozumną, zrobiła pierwszy krok ku Hornfeldom, nie zraziła się oziębłością, w jakiejś tam sprawie małej wagi ustąpiła, i tak powoli ukołysała sąsiadkę, nie bez widoków podobno.
Poczęto u siebie bywać wzajemnie, i choć kwasy trwały jeszcze od spodu się wydobywając, powierzchownie była zgoda. Wielki miłośnik płci pięknej, pan Erazm, który w owe czasy był zręcznym, rumianym i nie brzydkim chłopcem, najrzał pannę Ludwikę raz, drugi, trzeci, wreszcie począł sobie mówić, że ładna! i bywać u Hornfeldowej.
Stara w początku zakrzyknęła, podparłszy się w boki: O! o! nie dla psa kiełbasa! nie dla kota sadło! Ale po rozwadze utarłszy nosa fartuszkiem i obliczywszy wartość handlu i kamienic, rozmyśliwszy się, że Balowie bardzo dobrze stoją w interesach, westchnęła tylko. Pan Erazm tymczasem bywał, a choć go od Ludwiki odganiała stara, potrafił przecie i podobać się i zakochać.
Jak się raz zakochał, jakby go kto jeszcze ukropem podlał... nie było tam spokojn. nie było ratunku, latał do szalonego podobny. Hornfeldowa tylko śię śmiała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.