Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

— Acan Dobrodziej zadajesz boś zabił! rzekł z przyciskiem pan Lewon.
— Zadaję... ale familja! gorąco podchwycił gospodarz.
— Familja Balów Gozdawitów... ale najprzód, przerwał Lewon, wieszże Acan Dobrodziej co jest herb Gozdawa?
Tu zdjął sygnet z palca, wytarł go o połę fraka i zbliżając do świecy, pokazał wielce rozciekawionemu panu Erazmowi.
— Herb ten, zowiący się Gozdawą, począł powoli, profesorskim tonem, jest jednym z wielce starożytnych i w całym świecie najzacniejszych. Liljami pieczętuje się Francja, familja Burbonów!
— Jezu Marja! wykrzyknął chwytając za sygnet pan Erazm, Burboni! Burboni! Więc i ja jestem Burbon...
— Nie idzie zatem, odparł nic się nie rozgrzewając pan Lewon. Jest rzeczą niezawodną, że w Polsce wszyscy Gozdawowie z jednej krwi pochodzą, ale w innych krajach znak ten tylko spotyka się z naszym, nic nie mówiąc o związkach krwi. Ta jego czystość herbowna szlachetności tylko dowodzi.
— Ale cóż wyobraża ta figurka? sześć ziarnek cytryny, czy co?
Lewon ruszył ramionami, ale się nie zniecierpliwił.
— Mają to być dwie lilje, jedna do góry, druga na dół, rzekł, tak z sobą spojone jakby jedną były. Białe być powinny w polu czerwonem, przewiązane żółto... na hełmie.
— Na jakim hełmie? — parsknął pan Erazm.
— Acan Dobrodziej nic heraldyki nie umiesz? — spytał gość.
— Ani wiem co to jest... ale cóżto do tej Gozdawy?