— U żydków.
— Droga to rzecz?
— Tak, z dziesięć dukatów, ale podrożeje.
— Jeżeli tak, to nic nie stracę, rzekł pan Erazm, który w książki się wdawać nie lubił, kupię go, przepiszę i odprzedam.
— Zmiłuj się Acan Dobrodziej, toć dla szlachcica nieuchronna książka.
— Dla szlachcica! z cicha sobie powtórzył Bal, zacierając ręce, kupię zaraz jutro...
— Dobrej nocy życzę...
— Pisali się na Balowie! powtarzał żegnając p. Erazm.
— I na Oczwi i na Średni! dodał znikając Lewon.
Ten wieczór i rozmowa, na pozór mało znaczące, ogromny wpływ wywarły na losy pana Erazma i jego rodziny, tak ta myśl szlachecka opętała jegomości.
Po wyjściu gościa kręcił się jak oparzony, nie mając komu zwierzyć nowiny pan Erazm i czekał przybycia żony, z podwojoną niecierpliwością latając po pokojach, i powtarzając: na Balogrodzie! na Oczwi! książę Gotów! Massageta!
Jeszcze progu nie przestąpiła żona, gdy naprzeciw niej wyskoczył mąż widocznie cały zentuzjazmowany, wołając:
— Wiesz kochanie? nic nie wiesz! Balowie są istną starą szlachtą! Superfein, na Balowie! na Oczwi! Był jeden księciem Massagetów, drugi Justynjanem, mylę się, wodzem cesarskim... mają w herbie dwie lilje podobne do gwoździków.
Żona w pierwszej chwili przelękła się, myśląc że oszalał, tak go zrozumieć nie mogła, otworzyła oczy, osłupiała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.