Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to jest? pytała przestraszona.
— Był u mnie ten poczciwy Lewon, on mi tu wszystko jak na dłoni dowiódł, że jesteśmy bardzo starą szlachtą, nawet książęcego rodu...
— Serce moje, łagodnie odezwała się pani Balowa, a to nam do czego?
— Do czego! do czego! krzyknął w furją wpadając pan Erazm, śmieszna kobieto! krótko-widząca kobieto! szlachectwo to klejnot! rozumiesz asani?
Pani Erazmowa ruszyła ramionami chcąc iść dalej, ale mąż jej nie puścił.
— Balowie byli panami, rzekł i będą, dodał podnosząc rękę do góry proroczo. Są skoligaceni z Firlejami, ze Słupeckimi, z Gołuchowskimi, z Drohojewskimi, z Tarłami, jak mi pan Lewon zaręczał...
— Moja duszko! ale cóż tobie dziś jest? — odezwała się kobieta.
— Co mi jest? krzyknął Bal, to mi jest, że jestem szlachcic!
— A ja jestem zmęczona i chcę się rozebrać, odpowiedziała Ludwika.
Dzieci słuchały i nie rozumiały.
Scena się na tem nie skończyła, bo pan Bal długo jeszcze poczciwą żonę szlachectwem męczył, a w nocy ojcowskie drabował papiery, latał budzić towarzyszkę z dowodami rodowitości, i nazajutrz rano poleciał po Niesieckiego, którego pierwszy tom dźwigając, sam wbiegł i zamknął się u siebie, nasycając całą familją Balów i niebieskich używając rozkoszy.
Że jednak przywyklejszy był do rejestrów jak do rozumienia herbarzy, wiele mu wątpliwości nierozjaśnionych zostawało, które, jak mniemał, tylko pan Lewon