Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

wnętrzyć nie umiał — nie miał też u niego łaski. Wolał on Lizię trzpiota, która figla spłatawszy, umiała się tak ojcu przylizać, że jej zawsze darował.
— Żeby ten spryt panu Stanisławowi, mawiał ojciec, co Pan Bóg dał Lizce! o! o! To mruczek, z cicha pęk, zanadto na swój wiek na sensata zakrawa, a zimny jak lód! To mi dziewczyna! wykapana moja natura! a! jak mnie rozumie!
Lizia szczególniej z najsłabszej strony pojęła pana Erazma i manję jego szlachecką doskonale przejąć potrafiła; to właśnie podobało się mu najwięcej. Stanisław choć się w tem ojcu nie sprzeciwiał, ale też widocznie z nim nie sympatyzował, i to mu w sercu poczciwego pana Bala wielce szkodziło. Wiedząc jak matka przeciwną jest w tem ojcu, Lizia umiała z dziwną zręcznością dobrać zawsze tak chwilę potakiwania ojcu, żeby matki nie zniecierpliwić. Stanisław brzydząc się fałszem, ilekroć był otwarcie spytany, szczerze się też spowiadał, że podzielał matki zdanie. Lizia naówczas milczała lub wykręcała się dwuznacznikami.
Jedyną pociechą zastraszonej mężowskiemi projektami pani Balowej, był ten dorastający syn, który nie dając się próżności uwieść, zdrowo widział rzeczy, i jak ona rokował o przyszłości.
Kiedy się ta powieść rozpoczyna, Stanisław skończył już nauki i powrócił do rodzicielskiego domu, szczerze mimo ojca biorąc się do handlu, który za powołanie swoje uważając, umiał wznioślejszą o jego znaczeniu uszlachetnić myślą. Stanisław marzył o wielkich obrotach kapitału, o przedsięwzięciach dla kraju użytecznych, o użyciu grosza na rozkrzewienie jakiego zbawiennego wynalazku, i pojmował, że kapitalista i kupiec z tego