Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrębskiego: pokorny do przesady w słowie i ukłonach, niewyczerpany w formach grzeczności, niekiedy do wyskoków hyperbolicznych posuniętej — nie ważył się mieć ani własnego zdania, ani myśli, ani chęci. Najnieprzyjemniejsze zadania spełniał z uśmiechem radości, najprzykrzejsze wyrzuty i przymówki połykał jak słodycze, a gniewu ani zniecierpliwienia nie okazał nigdy. Schwytany tak że musiał zdanie swoje wyrzec nim się domyślił, wybadać otaczających go w tymże przedmiocie, plątał się w takiej sieci słów i wyrażeń nierozwikłanej, że go nikt odgadnąć nie potrafił, dopóki z rzutu oka, z miny, z postawy, z ruchu nie dobadał jak mówić wypadało.
Nie było też trafniejszego nadeń w poznawaniu ludzi, których całe życie studjując dla korzyści i bardzo pilnie, nauczył się na palcach. Z formy zapytania, z jednego słowa, z chrząknienia, często odgadywał całe pasmo najzawiklańszych myśli.
Z tem usposobieniem otwartego, wylanego i szczerego aż do zbytku, bo nigdy z niczem na chwilę ukryć się nieumiejącego pana Bala łatwo zbadał, przeniknął, poznał i nauczył się mu pochlebiać. Człowiek ten, co nigdy nie przeszedłszy przez smutne doświadczenie, nikogo o przewrotność nie posądził, był dla niego łatwą pastwą.
Co czwartek przychodził na obiad pan Zrębski z pełną nadrą nowinek różnych dla każdego z familji; z tysiącem pokłonów i grzeczności; u progu już wiedział o humorach osób, a tak się umiał do nich stosować, że choć go nie cierpieli wszyscy prócz gospodarza, stawał się przecie znośnym. Wobec rodziny nawet, której się narażać nie chciał, obawiając zwłaszcza