Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

poczynało się w nim to niepojęte uczucie, którego pociski tyle mają w sobie skarbów cierpienia i skarbów rozkoszy. W pierwszej chwili po uczynieniu tego stanowczego odkrycia, chciał zaraz usunąć się z tego domu, uciekać — ale nie znalazł w sobie siły. Pierwszy to raz uśmiechał mu się świat, a biedny chłopiec pragnął tak nie wiele, jak zawsze u bram raju stojący zakochany. Tylko ją widzieć, słyszeć szelest jej sukni, dźwięk jej głosu, zapach jej chusteczki... chwytać jej wejrzenie, słowo, uschły kwiatek, lub zdartą rękawiczkę.
Został więc, ale poprzysiągł sobie, że uczucia które w sobie poznał, niczem nie objawi, że się nawet starać nie będzie, by ta co je wzbudziła, mogła kiedy podzielić, poprzysiągł, że miłość w nim i z nim umrze tajemnicą.
I tego słowa dotrzymać mógł, bo wiele uczuć składało się na przysięgę. Tak więc Liza nie dostrzegła najmniejszej w nim zmiany, nic coby jej objawiło zajęcie, i niepotrzebnie już wysilała się na schwytanie tego, który u nóg jej leżał: a manewry coraz gorętsze, rozżarzały tylko w Janie miłość, już i tak w sercu jego płomienistą, bo w sobie się pożerającą.
Dziwna to była miłość, skazana na wieczne milczenie, której nie wolno było ani się objawiać, ani odezwać, ani wyjść z ukrycia. Jeżeli czasem przemawiało oko, jeżeli zadrżały usta, lub ruch niezwykły zdradził chwilowo wielką tajemnicę, Jan zamykał się potem karząc za słabość i nie wyszedł, póki walcząc z sobą nie zwyciężył wybijającego się uczucia. Z całego domu nikt tego wszystkiego nie postrzegał oprócz jednego Stanisława, który się oburzał na siostrę a żałował towarzysza.