Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

nie, sam ledwie wiedząc kogo leczył; trzeba było gdzieindziej szukać szczegółów o starcu i pięknej Konstancji, jego wnuczce.
W kilka miesięcy potem, przez ciąg których Stanisław z oka nie spuszczał zajmującego go okna, doktor przesiedział noc całą u podstolego, — starzec miał się gorzej.
Z po za firanki widać było światło do rana i cienie po niej przebiegały co chwila. Nad rankiem okno było otwarte... w ciemnej izdebce paliły się cztery świece woskowe — stary już nie żył.
Wedle zwyczaju Stanisław pobiegł odwiedzić ciało... cisnęli się tam tłumnie ciekawi.
Na tapczaniku wysłanym tym samym dywanikiem, który raz pierwszy otwarte okno okrywał, leżał bez trnmny jeszcze, blady, wychudły starzec w czarnym kontuszu i różowym wyblakłym żupanie; ręce miał złożone jak do modlitwy a w nich stary krucyfiks drewniany z bronzową figurką Zbawiciela. W kącie izdebki klęczała płacząc i zachodząc się od łez Konstancja, a przy niej litościwy stał doktor.
Stanisław ledwie miał czas pomodlić sie u ciała, tak mu było pilno do lekarza, którego zaraz do sieni odciągnął.
— Słuchaj, rzekł mu po cichu. Stary umarł, wnuczka jego jest sierotą, co pocznie?
— Bóg jeden wie, nie mogę z nią mówić o tem...
— Ale jej nie opuścisz...
— Jeśli potrzeba będzie, wezmę ją do siebie...
— Patrzałem długo, dodał ze wzruszeniem Stanisław, na ich niedolę, żal mi serce ściska; jeśliby co na pogrzeb, na pierwsze potrzeby brakło, mam grosz