Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

zaoszczędzony, proszę cię, weź go doktorze...
Lekarz spojrzał tylko i głową pokiwał dwuznacznie.
— Odemnie, szybko dodał Stanisław, dar podobny nie może być przyjęty, ludzie by mogli niegodnie tłómaczyć, weź i rozporządź tem, nie mówiąc od kogo...
To rzekłszy Stanisław, prawie ze łzami w oczach oddalił się, silnie poruszony widokiem, który nie wiedzieć dlaczego więcej go obchodził niż zwykle śmierć, powszedni gość w mieście. — Codzienne wpatrywanie się w to okno, zjednoczyło go z losem tych dwojga ludzi, przywiązało do nich. Konstancją widział bliżej parę razy i twarz jej, postawa, wyraz męzkiej prawie siły w czarnych oczach, zostawiły po sobie niezatarte wrażenie. Był to rzadki ideał niewieści, kobieta z wdziękiem płci swej właściwym, a potęgą charakteru i woli wyrytą na czole, które błyskało myślą wzniosłą i poetyczną. Taką musiała być Judytta, gdy szła strojna po głowę Holoferna. — Coś heroicznego i poszanowanie obudzającego otaczało ją jak aureola; broniła jej powaga. Wzrok zuchwały zdaje się tknąć jej nie mógł, a słowo szyderskie nie doszłoby jej uszu.
Taką widział ją Stanisław w bliskim kościele płaczącą na modlitwie, ze wzrokiem wlepionym w krzyż, i nic oprócz krzyża nie mogącym zobaczyć. — Od nikogo prócz Boga nie pragnęła litości, od nikogo prócz siebie pomocy. Znać było, że na Opatrzność i na siły które jej da rachowała.
Blada, wysmukła, czarnooka i czarnowłosa, w rysach twarzy miała typ arystokratyczny, ale podniesiony do ideału. Zwykle twarze, które zgodzono się do tej klasy odnosić, są chłodne lub szyderskie, regularność rysów przechodzi prawie w martwość posągu. Tu wielka po-