Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

waga i wzniosłość łączyły się z uczuciom wielkiem, słodziła je dobroć i zastępowała dumę. — Spojrzenie jedno pozwoliło się domyślać całej krótkiej młodości (nie miała bowiem lat dwudziestu), spędzonej w upałach cierpienia, co tak szybko dojrzałość ludzi przyspiesza. Znać było i wykształcenie malujące się zawsze na zewnątrz w jakimś wdzięcznym układzie, i myśl rozwiniętą co patrzy przez oczy, i walkę z losem upartą i niezmienne postanowienie niepoddawania się nieszczęściu. Czarne jej oko oprawne w powiekę wypukłą, brew narysowana silnie, nosek kształtnie wycięty, usta malutkie i wązkie, miały w sobie coś tak niepospolitego i zastanawiającego, że każdy na nią zwracał wejrzenie, dziwiąc się skromnemu ubraniu przy królewskiej twarzy.
Stanisław wszedł poruszony i łzy kręciły mu się w oku. Chciał był tam pozostać, ale się oburzał na posądzenia które go spotkać mogły... obcy, jakież miał prawo w cudze mięszać się losy? Widział tylko przez okno jak wyprowadzano ciało, jak spłakana jeszcze, mężnym krokiem wyszła za skromnym wozem wnuczka i poprowadziła do mogiły ostatniego opiekuna.
Wieczorem izdebka była pusta, okno szeroko otwarte, we trzy dni palił w niej fajkę Niemiec, który się tam przeniósł i już jakiś warsztacik ustawił.
Stanisław nie śmiał się pytać doktora, co się stało z Konstancją, choć wspomnienie jej żywo go jeszcze zajmowało, minęło parę tygodni, spotkali się trafunkiem z lekarzem.
— Bądź-że spokojny o swoję sąsiadkę, rzekł lakoniczny lekarz — wszystko się jakoś dało urządzić o ile można było najlepiej....