Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najprzód trzeba sztukę ocenić! rzekł żywo stary. Daję wam kupca kiedy go najpilniej potrzebujecie, kupca który się na towarze nie zna i pali się do niego; człowieka pieniężnego a nieświadomego, z którym zrobicie co chcecie. Wmówiłem mu tak doskonałość nabycia którego nie znam i bojaźń konkurentów których nie ma, że się nie odważy nikomu słowa pisnąć, nikogo poradzić. — Wszystko zależy odemnie, a on ma w słudze pańskim zaufanie nieograniczone. Na mnie więc leży robota...
— To jest pierwszy krok...
— I ostatni! i ostatni, oparł się pijąc ciągle Zrębski; nic nie zrobi bezemnie, nietylko w pierwszych krokach do kupna, ale przy ugodzie o cenę i zawarciu umowy. Nie małom się napocił i napocę, a w dodatku pewien jestem, że potem stękać będzie i na mnie wina cała spaść musi.
— Dla czego ma stękać? ofuknął się Goral, myślisz że go chcemy oszukać?
— A! uchowaj Boże! uchowaj Boże! składając ręce zawołał Zrębski, ale są okoliczności czasem... Możecie państwo nie dość znając cenę dóbr podnieść ją wyżej niż należy; możecie mu czegoś nie dopowiedzieć... o czemś zamilczeć... wypadkiem...
Goral spojrzał ostro i wstał raptem z krzesła, czując się odgadnionym.
— Wiesz waćpan, rzekł dumnie usiłując odepchnąć daleko natręta co mu się cisnął, że ja w sprawy szachrajskie się nie wdaję nigdy... Mnie chodzi o to żebym miał dla swego pryncypała pieniądze w porę... ale nie żebym oszukał. — Wstydzę się waćpana.
— Widzę, że pan dobrodziej co mnie znasz tak do-