Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

brze, nie chciałeś mnie zrozumieć, zawołał składając ręce na piersi stary filut; mógłżebym ja przypuścić, coby charakterowi tak mi znanemu pana uwłaczać mogło? Ale w pospiesznej sprzedaży nie mogąż być omyłki?
— Tracim drogi czas, rzekł Goral niecierpliwie, mów.
— Na mnie więc leży wszystko, ciągnął dalej jak począł Zrębski; muszę go pilnować by się nie dowiedziała familja, żeby zbyt rady nie zasięgał... doprowadzić rzecz do końca. Jak pan dobrodziej sądzisz, co to warto? spuszczam się w tem całkiem na wyrok jego.
Goral pomyślał i zdawał się rachować chwilę, nawet palce rozłożywszy, coś na nich widocznie dzielił i dodawał.
Zrębski stał uważny i milczący.
— Weźmiesz tysiąc złotych, rzekł nareszcie po cichu zacinając usta adwokat.
Stary aż się cofnął i ze stołu chwycił czapkę spoglądając z ukosa na butelkę.
— Panie dobrodzieju! rzekł, to żarty.
— Jakto żarty? oburzony odparł Goral.
— A tak, nie inaczej! Cóż to jest tysiąc złotych, gdzie chodzi o pół miljona?
— Kto ci powiedział że o pół miljona chodzi? żywo ofuknął pierwszy. Ho! jużeś śledził i wąchał!
— Albożem mówił że o pół miljona chodzi? zakłopotany niby ale w duchu śmiejąc się odparł stary... powiedziałem na wiatr, zgadując.
— Chcesz mnie wywieść w pole, bratku? z tego nic nie będzie! Ty już wiesz o jakie dobra chodzi i ile je szacują.
Zrębski się zaklął.