Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

tunę, choć niezmiernie obciążoną. Umysł ostatnich Bracibora potomków wysilał się teraz na odpychanie wierzycieli, na obrachowanie spadków, które mogły na nich zejść po śmierci dalekich krewnych, na poszukiwaniu posagów po babkach i prababkach. Golizna hrabiów była jednak świecąca, przymięszało się do niej skąpstwo brudne, ale to nigdy nie wychodziło na wierzch dobrowolnie. Były więc cugi, sługi, pałace, dwornie, marszałkowie, sekretarze, kasjerowie przy różnych dumający kufrach; bywały bale nawet, choć często i na łojowe świece zabrakło.
Z licznej familji Sulimowskich, która była bardzo rozrodzona, hrabia Jan uważał się za najbogatszego i najrozumniejszego. Taka była przynajmniej zgodna opinja jego rodziny, która go szanowała, a na mocy jej szacunku, wymagał i od obcych pan Jan uszanowania i hołdów, które przyjmował jako należny sobie podatek.
Ojciec jego piastował niegdyś wysoki urząd w województwie, stryj był kasztelanem, drugi biskupem in partibus, a illustracje te ciągle na ustach miał godny Braciborów potomek. Główne zastosowanie praktyczne rozumu, który mu przyznawano, ograniczało się do interesów. W istocie, jeśli zaczepianie nieustanne pod najbłachszym pozorem, uparte obstawanie przy swojem i pienianie się do upadłego dowodzą rozumu, miał go hrabia obficie. Żył cały w sprawach, które prowadził, w papierach z których je dobywał po dwóchset latach przemilczenia, w wykrętach prawniczych i nadziejach wyprocesowania czego mu brakło. Drugiem jego zaprzątnieniem nieustannem były spadki, jakie na familją przypaść mogły. Doskonale obeznany z drzewem genealogicznem, śledził posagów które z domu wyszły, z