Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

nia młodości w chwilach wolnych, ale nie mając czasu na wdzięczenie się przy kobietach lepszego towarzystwa, szukał sobie łatwiejszych kochanek między żonami ekonomów i pisarzy dóbr swoich. Lubił dobry stół, gdy zań nie płacił, wino stare na cudzym stole, zresztą nadewszystko pieniądze, których nie miał.
Pan Joachim zastał go w szlafroku nad kupą papierów, ze zgasłą fajką na długim cybuchu, z przepysznym ale poklejouym bursztynem. Szlafrok był tyftykowy, ale stary i poplamiony, pantofle złotem dzierzgane, ale podarte, czapeczka bajorkami szyta, ale stłuszczona i brudna jak wszystko co go otaczało. W sprzętach, w nieznaczących drobnostkach do koła rozrzuconych, łatwo było postrzedz i pretensje do państwa i skąpstwo a niedostatek. Wielki drągal w sinej liberji, który drzwi wchodzącemu otworzył, miał na sobie odzież z blachami i herbami, ale suto połataną i niemniej odartą. Tłómoki, posłanie, suknie, wszystko było stare, zużyte, cuchnące stęchlizną.
Nie wstał hrabia na przywitanie swego adwokata, wyciągnął tylko ku niemu rękę protekcjonalnie.
— Jak się masz! jak się masz! wybąknął głosem ochrypłym, czytam właśnie memorjał sprawy przeciwnej! ale tu nie ma najmniejszej logiki! To są rzeczy niesłychane! Chcą zwrotu kosztów, o których wykład nie prosiliśmy! To nie ma sensu!
Położył papier na stoliku i spojrzał na pana Joachima, który z miną bardzo poważną, wyprostowany, poufale ale z uszanowaniem zbliżył się do niego.
— A cóż? rzekł, ten drugi interes.
— O jakim hrabia mówi? spytał obojętnie Goral przeglądając papiery.