Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— O sprzedaży klucza Zakalańskiego! westchnął Bracibor... niestety! gdyby nie nalegające okoliczności, nigdybym nie pomyślał o pozbyciu się tego Złotego Jabłka!... Nie uwierzysz kochany panie, jak mi jest ciężko cokolwiek sprzedać! To spadek po rodzicach, po dziadach!! to pamiątka familijna!
— Jeżeli hrabia zechcesz, to sprzedać możesz, obojętnie rzekł adwokat, wciąż patrząc na papiery.
— Masz więc kupca?
— Kupca? tak! uśmiechnął się Goral, a jak to hrabia zgadłeś... że kupiec.
Skrzywił się trochę stary i jeszcze mu się więcej rozszerzyły usta, zachodząc prawie od ucha do ucha.
— Ale kupiec oryginał, dodał powoli pan Joachim. Uroiło mu się i szlachectwo i pochodzenie i chce kupić dobra ziemskie, by się z handlu wyprzedać a na wieś wynieść... Łatwa i dobra sprawa...
— Jak się nazywa? podchwycił hrabia.
— Erazm z Balogrodu Bal...
— Jakto? istotnie z tych Balów, co mieli posiadłości w Sanockiem?
— Nie wiem tego dokładnie, ale tak mówią... Bijąc w jego szlachectwo i głaszcząc próżność, wszystko z nim zrobić można. Człowiek bogaty, pieniądze gotowe ma... Zapłaci co hrabia zechcesz, i przykrych tam ceremonij, poszukiwań po aktach, kwerend robić nie będzie.
— Ale bo na cóż to z uczciwymi ludźmi! zawołał Bracibor bardzo serjo... czyżbym ja chciał, korzystając z swojego położenia, coś mu ukryć, lub więcej niż należy wyciągnąć? Tego nawet przypuścić nie można!
— Dziś tedy, dodał Goral, pomówimy o warunkach, ułożym mu notatkę, a jutro lub pojutrze mogę go tu