kupiec kiwając głową.
Zrębski który doskonale wiedział ile miał pan Bal pieniędzy w listach, bankocetlach i gotówce, uznał jednak za stosowne spytać.
— Wszak to pewnie pana nie zastrasza?
— Nic a nic Zrębsiu! gotówem kamienice posprzedawać!
— Aleć to nie będzie potrzebnem, rzekł patron, zdaje mi się, że na majątku tym jest dług bankowy... wypadnie tylko dopłacić!
— Wiele?
— Około trzechkroć, a koszta!
— To bagatel! zresztą, dodał po cichu Bal, projektem moim, ale to między nami, wszystko tu posprzedawać, kamienice i sklepy, zabrać grosz jaki zostanie i dokupować do tych dóbr.
Zrębski się zamyślił.
— Widzisz jakbyś ty mi tam był potrzebny! ty, co taką masz do interesów głowę!
— Ja panu mówiłem, przykuty jestem na nieszczęście do bruku! westchnął stary, ciężko mnie już ztąd ruszyć...
— Ha! wola twoja, nie będę cię forsował! ale mi tego żal szczerze! Jak ci się zdaje, możeby się już ubierać? spytał uśmiechnięty.
— Jak pan dobrodziej chcesz...
Pan Bal kiwnąwszy na Zrębskiego, żeby drzwi pilnował, wcisnął się do swojej garderóbki, w której wszystko poprzewracał w sposób najfatalniejszy, i nakląwszy ludzi niewinnych, w kwadrans wyszedł wyświeżony. Przybrał nawet wraz z frakiem nowym minę poważną, zamyśloną, serjo, którą chciał zachować wobec hrabiego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.