Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

rozprezentując starożytną rodzinę na Balogrodzie i Hoczwi, i potomka Massagetów. Dziwnie się dla swoich znajomych musiał wydawać z tą miną porzyczoną, z tem wytężeniem uwagi na siebie, aby żywości swej i wesołości cuglów nie puścić. Zrębski aż się uśmiechnął, ale jego minkę pokryły wąsy jak zawsze.
Kupiec zarzucił na ramiona płaszcz hiszpański, w którym doskonale był podobny do bilardowej kuli zawiniętej w kawałek sukna i oglądając się bojaźliwie na okna swego domu, puścił ze Zrębskim ku kamienicy Gerlacha.
A w drodze, jakże marzył rozkosznie przygotowując się do wystąpienia przed jego hrabską mością, jak siebie zapytywał i sobie odpowiadał dowcipnie, jak nadewszystko przejęty bliskiem szczęściem zuchwale rzucał się na dorożkarzy, nie widząc ani dyszlów, ani koni! Zrębski musiał go co chwila ostrzegać i jak dziecko prowadzić.
Mijając ratusz spotkali wychodzącego z narożnej cukierni pana Joachima Gorala, który ich niby nie spostrzegł. Zrębski uszczypnął kupca za łokieć i syknął:
— To on!
— Kto? przelękły spytał Bal.
— Plenipotent hrabiego.
— Ale kto taki?
— Wychodzi z cukierni.
— A! Goral! czy to być może! znam go dobrze, tem lepiej.
— Przyspieszmy kroku, przywitaj go pan, nie widzi nic.
Nie dając się wyprzedzić w polityce, poskoczył pan Erazm ku adwokatowi.