Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na wchodzących z roztargnieniem, powoli wstał z kanapy, niespokojnem okiem zmierzył pana Bala, który mu się kłaniał poprawując żabotów, a w nich brylantowej szpilki, co więcej była wartą niż wszystkie srebra hrabiowskie.
— Przedstawiam panu hrabiemu mego przyjaciela pana Erazma Bala... i pana Zrębskiego.
Hrabia zrobił minkę szczupaka, który zjadł coś smacznego i usta szczelnie przymyka, żeby mu ślinka nie pociekła, skinął głową rzuciwszy nieco naprzód, podniósł ją do sufitu w milczeniu i odezwał się wreszcie:
— Bal! Bal! byłżebyś waćpan dobrodziej potomkiem starożytnych Balów z Balogrodu z ziemi Sanockiej?
Twarz pana Erazma przeszła stopniowo przez wszystkie barwy uszczęśliwienia i stanęła u szczytu jasności: usta mu drgały, uśmiech igrał po nich, pierś się podniosła, pot wystąpił na czoło.
— Bardzom szczęśliwy, rzekł nie bez zająkania, że pan hrabia znasz już tę rodzinę, której mam zaszczyt być potomkiem.
— Znam! znam ją bardzo dobrze! dodał wskazując krzesła przybyłym gospodarz, a sam rozkładając się malowniczo na kanapie... Piękna, starożytna, zasłużona szlachecka rodzina! kolliguje z pierwszemi domami naszemi!
Rósł pan Bal, rozdymał się i widać było, że interes w połowie już był zrobiony szczęśliwą tą uwerturą hrabiego, chodziło tylko o odegranie małej komedji.
— Bardzo mi miło poznać potomka tak znanej rodziny! dodał hrabia szerokie otwierając usta a śmiejąc się oczkami.
Bal się skłonił.