Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic to nie szkodzi, kwaśno się kłaniając ale wzdychając pocichu, szepnął kupiec. I była chwila milczenia... Spojrzenia przytomnych krzyżowały się przebijane różnemi wyrazami. Bal mówił okiem do Zrębskiego: Cóżeś to zrobił? — Zrębski mu odpowiedział: Nie zrażajmy się. — Goral miał minę tak zaturbowaną, tak tabaki zażywał, tak we drzwi spoglądał, jak gdyby myślał tylko o ucieczce. — Hrabia się przeszedł po pokoju poważnie, niby namyślając i strapiony, stanął wreszcie.
— Hm! rzekł, nie radbym pana tak darmo fatygować, nie miałem ochoty sprzedać Zakala, bo je kocham i wiem co to za majątek, w ręku człowieka coby zarządzić umiał, to skarb! Wątpię żebyśmy skończyć mogli, bo te dobra mają dla mnie pretium affectionis; wszakże kiedy się tak złożyło omyłką, co mnie najmocniej trapi... Ha! uważam to za jakąś predestynacją... możemy zresztą spróbować, ale to pewne, dodał, że tam noga moja nie postanie, jeśli sprzedam, bobym płakał.
Usiadł na kanapie, w panu Erazmie serce biło, wejrzenie poleciało pełne nadziei i skrzydlate ku Zrębskiemu, oczy zabłysły.
— Przygotowałem nawet notatkę na przypadek, rzekł Goral dobywając ją z zanadrza powoli.
— Jakto! i notatkę? zapytał hrabia, spojrzał i smutnie podparł się na łokciu. Ha! proszęż ją pokazać panu Balowi, to jakieś przeznaczenie. Schwyciłeś mnie za słowo niebaczne.
— Ale pan hrabia mówił! tłumaczył się Joachim.
— Cóż z tego żem mówił? to była myśl rzeczona nawiasem.
Ustąpili, niby się kłócąc trochę, a pan Bal jął czytać notatkę wedle wczorajszej sporządzoną narady, choć