Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo dziękuję za tę ufność, bo ci co mnie znają wiedzą że jej nigdy nie zawiodłem: ale... takeście mnie panowie schwycili.
— Dobra nie przyległe! podszepnął Joachim, sameś to mówił pan hrabia. Dla interesów hrabiego byłoby to może dogodnem.
— Ale ja się mogę obejść bez tego... Zresztą gdybym już chciał sprzedawać, kuzynowie moi, Radziwiłłowie, dawali mi cenę ogromną.
— Ha! to jak hrabia chcesz, rzekł Goral, prawdziwie takem się tu wmięszał...
— Jak Piłat w Credo! jak Piłat! dodał żywo hrabia, to sobie przyznaj... Zresztą stało się, nie chcę ci robić tej przykrości, traktujmy...
Zrębski mrugnął na pana Bala, który nie potrzebował żeby go podpędzano, sam był i tak jak na żarzących węglach.
— Jakiż szacunek kładzie pan hrabia na dobra Zakale? spytał Bal.
— Gdybym szacował je jak znam, jak czuję że warte, byłaby cena niesłychana, ale pan dobrodziej wpadłeś tu niewinnie, i nie masz powodu pokutować za to.
— Co za delikatność! wykrzyknął w duchu kupiec, to rzadki człowiek!
— Ja jestem aż do zbytku w tych rzeczach skrupulatny i sumienny, dodał Sulimowski, wolę stracić niż mieć sobie coś do wyrzucenia; posłuchaj więc pan dobrodziej: Są to dobra niby Poleskie, ale jedne z najprzedniejszych w Polesiu, rozległość ogromna, rzeka, młyny, co tylko zamyśleć zechcesz; u nas w tej pozycji płacą się dusze często po tysiąc kilkaset złotych... ja...
Pan Joachim syknął.