— Ha! rzekł plenipotent z ponurą niecierpliwością, stało się! sądzono! Aleś pan szczęśliwy!
Pan Bal podniósł się na palcach, okręcił i zaśmiał szeroko.
— Istotnie, możesz pan to sobie powiedzieć, smutnie jakoś dołożył hrabia. Stało się! to pewna, że dóbr tych nigdym się sprzedać nie spodziewał za taką mizerją, aleś mnie pan do niecierpliwości przyprowadził. Złote jabłko! złote jabłko panie dobrodzieju! Straciłem je i nie ma co mówić o tem... Są jednak niektóre dodatki, o których kiedy już raz weszliśmy w tę materją, musiemy wspomnieć, choć to dzieciństwa! Naturalnie pan wszystkie koszty bierzesz na siebie?
— Ale oczewiście! rzekł pan Joachim.
— Naturalnie! ciszej powtórzył Bal.
— Hm! jeszcze mi przychodzi na myśl jedna drobnostka. Zgadało się coś przed wyjazdem z żoną moją o sprzedażach, o kupnach... nie wiem z czego... Zachciało się jej pięknej kolji brylantowej, bo szmaragdy i perły które ma, znudziły ją! Kobiety tak są kapryśne! Otóż... a dałem jej słowo, na wiatr, że przy pierwszej sprzedaży (anim się spodziewał żeby to tak prędko do skutku dojść miało) niestety! i na Zakalu! Dałem jej słowo, że dla niej pięćset czerwonych złotych wymówię porękawicznego, ale to...
— Panie hrabio... ofuknął się niby obawiając ustępstwa Joachim.
Zrębski dał naglący znak przyjęcia panu Balowi.
— Spełniam to z największą chęcią! rzekł kupiec.
— Przepraszam pana że o tej drobnostce mówię, ale w istocie nie wiem jak mi przyszła na myśl. Tyle
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.