darmo, my go nie przekonamy! a żona odezwała się łagodnie:
— Kupiłeś, zrobiłeś coś chciał, nic ci nie powiem, choć doprawdy, jako żona, mam prawo wyrzucać robioną przedemną tajemnicę... za to musisz mi się wypłacić czemś.
— Moja duszo! musiemy wyjechać na wieś.
— Pojedziemy na wieś — z westchnieniem rzekła Ludwika.
— No! otóż ślicznie, moje serce, zgadzasz się na wszystko?
— Nie na wszystko... mój Erazmie... wyprzedawać się nie chcę...
— Musimy!
— Nie wyprzedamy się.
— Pani mi chcesz narzucać swoją wolę?
— Nazwij to jak chcesz... ale mi musisz dać słowo, że do lat trzech nie pomyślisz o sprzedaży handlu i domów. Jeśli po latach tych będzie nam tam dobrze, no! uczynisz wówczas co się spodoba.
Pan Bal, który myślał w ten sposób żonę złapać i pokój sobie kupić, zamilkł ale się uśmiechnął.
— No! no! cicho! sza! zgoda! Daję słowo! na kupno Zakala nie potrzebuję tyle pieniędzy, żebym się wyprzedawał... chciałem tylko do klucza tego dokupić dóbr więcej, ale o tem rozpatrzywszy się lepiej i za lat trzy czas będzie...
Stanisław powstał weselszy, pani Balowa uścisnęła rękę męża.
— Dziękuję ci, odezwała się, uspokoiłeś mnie, jestem ci wdzięczna.
Teraz już pan Erazm okupiwszy swój dobry humor
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.