Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

poukładanych. Wszystko razem wzięte wyglądało nędznie, brudno, opuszczono i ubogo.
Od wioski na przeciwnym brzegu położonej, a do Zakalańszczyzny nie należącej, przez często zatopione ługi wiodła grobla wysłana płotami i chrustem, z kilką wysokiemi mostkami ruchomemi, bo nieraz w rok woda je wynosiła, a ludzie układali nie myśląc nawet przymocowywać; dalej zjeżdżało się do promu zwykle spiącego jak przewoźnicy w karczmie palący fajki, i przebywszy znowu gorszą jeszcze grobelkę, już do państwa Zakalańskiego należącą, stawałeś pod dworem. Zbliżywszy się łatwo było poznać, że tu pan nie postał od dawna, chyba w odwiedziny, tak brak było starania około dworu. Popasali tu tylko panowie rządcy i ekonomowie, pokolenie koczujące, które się nie stara upiekniać, bo nie spodziewa miejsca zagrzać. Około dworu wyjąwszy maleńki ogródek spadzisto ku rzece zbiegający i pokopany w grządki, na którego dwóch, czy trzech ścieżkach sechł nieszczęśliwy ale uparty agrest i zdziczała porzeczka, nie było śladu ludzkiej myśli i ręki: kilka starych drzew, z których siekiery stróżów jak mogły najwyżej pościosywały gałęzie, smutnie poglądały z wysoka na szczęśliwszych braci lasów. Były to osiki, topole i wszędobylskie sosny. Jednym jedna brzoza skrzywiona przytuliwszy się do płotu cichaczem wyrosła na boku.
Obficie za to było pod płotami do koła, na dziedzińcu, w ogródku, tych zaroślów bezimiennych, co zbiwszy się w kupę gęstą, naśmiewają się z niszczącej je ręki ludzkiej. Dziś je wyciąłeś, za dni kilka już żwawo zastępem całym puszczają, a na wiosnę ani znać, że się koło nich uwijano z siekierą. Ta różno-