rodna płotów obsada, której żaden botanik rozklasyfikować by nie potrafił, nie gardząc przymierzem pokrzywy, łopuchu, blekotu i zawieruszonego z żyźniejszej ziemi bodiaka, wyśmienite stanowiła mieszkanie dla komarów, wróbli i drobnego Bożego stworzenia, co się koło domostw ludzkich kręcić lubi. Obficie było w Zakalu tych utrapionych zarośli, a niektóre kupy szczęśliwie dochodziły już wysokości kilkunastu łokci, żwawo się rozszerzając na wszystkie boki. Na pagórku z gliny i piasku, na którego wierzchołek wiodła wązka droga między dwoma płotami niedbale, choć wysoko wyerygowanemi, ogromna brama z dachem słomianym, z furtką o kilku stopniach, szanowna starożytnością i gniazdami wróbli, wspaniale się najprzód przedstawiała oku. Koło niej stał niebiesko pomalowany krzyż, z napisem świadczącym, że go wzniósł przedostatni rządca. Na prawo zaraz skręcała się droga do drugiej bramy i zajeżdżało się w dziedziniec. Ten przedstawiał oku nieforemny prostokąt ograniczony z jednej strony dworem, z drugiej oficyną, z trzeciej spichlerzem z galerją i stajnią, z czwartej był płot, o którego dawnem istnieniu świadczyły bujne pod opieką jego wyrosłe chwasty.
Na podwórzu panował malowniczy może, ale nie piękny w naturze nieład; pomiędzy oficyną a dworem stała ze spuszczonemi hołoblami beczka wody, stara, pękata i głupawej fizjonomji.
Tuż na płocie wietrzyły się hładysze, garnki, skopki, dojniczki i rozmaity sprzęt gospodarski pozawieszany na kołkach, któremu do góry nogami nie było do twarzy. Dalej na wolnej części płotu, który tyle ma użytków na wsi, schła bielizna długim rzędem naj-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.