Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwniejszych kształtów zadziwiająca oko. Były tam koszule usiłujące przedrzeźniać z pomocą wiatru figury tych co je nosili zwykle, nadziane na kołki pończochy świecące piętami grubo cerowanemi, spódniczki trzpiotowate, chustki tęskniące za tabakierką i mnóstwo bielizny, której opis nie daje się dokładnie uskutecznić. Najzabawniejszą była jedna długa, biała kamizelka, która widocznie chciała grać rolę ważniejszą i odsunięta od reszty współtowarzyszów, arystokratycznie poglądała na nich.
Przed progiem dworu leżała owa kłoda, jaką często widujemy pod karczmami, służąca póty za podpórkę do rąbania, póki siekiera do reszty jej nie wyszczerbi, lub w głodny czas niewdzięczny stróż nie rozszczepi na podpałki. Męczennica ta w pośrodku już tak była ścieniała, że co chwila groziła podaniem się do dymisji. Koło niej wielki cmentarz trzasek żółtych formował przyzwoitą kupę śmiecia, gdzieniegdzie emaljowanego gałganami i wymiecionemi z domu resztkami żywota. O! gdyby człowiek myśleć umiał, czegożby to nie znalazł w kupie śmieci, tej ultima linea rerum!
Ale wnijdźmy nareszcie do dworu, a najprzód pokłońmy mu się z podwórza. Boć to poważne staroświeckie domostwo, o dwupiętrowym dachu, trzy ogromne ma kominy na nim, a pogląda z ozdobnemi na wszystkie strony oknami oświecającemi strychy. Okna te zdawna powybijane, zastąpione okienniczkami, niezamykane wreszcie, stały się wielkiemi, nieforemnemi otworami tylko, bo i ramy ich opadły po kawałku. Gonty stare nie wiele łatane, pokryte grubą warstwą mchów, w wielu miejscach przebutwiały, popadały się, ośliznęły, lub są w drodze ku ziemi. Ściany dworu