Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

postawiono nowe piece i kominy, dano podłogi, a zresztą ubiór ich nowożytny odejmował im wszelką barwę.
Pierwszą bardzo wielką zajmowały w tej chwili prządki siedzące na ławach w milczeniu i mówiące po cichu, śmiejące się półgębkiem, bo czuły tuż przy sobie gromowładną rządczynię. Jakoż przez drzwi wpół otwarte świecił się czysty pokoik pani Supełkowej, w którym ona i córka zajęte były rozmową.
Tu było schludnie, łóżka białe wysoko wysłane, kuferków dosyć, obrazków po ścianach i wianków z palmami pełno, tykwy na piecu i na kominie, gitara na gwoździu osłoniona muślinowym woalem starym. Pod oknem stoliczek i wazoniki z geranium, z agapanthusem, rozmarynem i zwykłą botaniką ekonomską.
Na dwóch krzesłach, niegdyś biało olejno pokostowanych i wyzłacanych, na których półtora wieków siedziało i dobrze je wygniotło, naprzeciw siebie spoczywały matka i córka, obie niepospolicie jak było widać po twarzach zafrasowane. Matka choć mogła mieć lat blizko czterdziestu, miała tę szczęśliwą piękność co się nie starzeje, świeżą, krwistą, nieogorzałą, ubraną w wielkie oczy czarne, wyraziste i bez ukrywania się szczerze zalotne, postawę niezmiernie zręczną, wysmukłą jeszcze, choć już bardzo pełnych kształtów, rączkę białą i nóżkę małą. Typ twarzy przypominał garderobianę sprytną, dowcipną, przypsutą, a nie wiedzącą nic więcej, prócz że jej twarzyczka zaręczała powodzenie na świecie. Ale dziś wyraz ten zatarły trochę kłopoty i starania o chleb powszedni...
Córeczka obok siedząca, może piętnastoletnia, chuda, blado-żółta, mocno brzydka i cherlająca widocznie, nic