Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

Minąwszy sień ogromną, otworzyli przeciwległe drzwi i znaleźli się w pokoju obszernym dosyć, ale w stanie zupełnego opuszczenia; pozostał on jeszcze jak za czasów babki hrabiego, z domu Szujskiej, ale też każdy tu rok wypiętnował się jakiemś zniszczeniem.
Ściany okrywały jeszcze lamperje niegdyś pokostowane, dziś pogniłe, odstające, miejscami zdarte, między któremi wisiało szmatami obicie, podobne do reszt zbutwiałych sukni, które okrywają dwuwiekowe ciała nieboszczyków. Na szczętach tej dawnej wspaniałości nie było już barwy żadnej, tylko brunatny kolor który zgniliznę oznacza. Posadzka składała się z odstających resztek spruchniałych tafel; piec kaflowy na wpół był rozebrany. Przykra woń zamkniętej wilgoci, grobowe, ciężkie zimno, uderzało wchodzącego. Okna nie przepuszczały prawie światła przez zaślepione szyby; kilka strzaskanych krzeseł walały się po kątach; zbite zwierciadło wdzięczyło się jeszcze floresowanemi ramami, niegdyś złoconemi, a pod niem stała pusta beczka od pierza.
Pani rządczyni parsknęła śmiechem.
— Oto śliczny salon mieć będą! zawołała.
— Jak to naprawić? rzekł mąż, chyba z gruntu budować nowe.
— Niedoczekanie ich!
Weszli do drugiego pokoju obok, do którego była tylko połowa drzwi, drugą zdjętą z zawias, od dawna przykrywano sypanki pani rządczyni. Tu tenże obraz, barwa i wyziewy, z niewielką różnicą. Pokoik był dawniej malowany w widoki, na których kilka pokoleń rządców młodych popisało i porysowało dziwaczne figury, nie zbyt zdobiące brudną ścianę. Byli tam żołnierze