Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

tem, to znów śmiał z radości, tak że mógł dostać serdecznego śmiechu, gdyby go nie broniła szczęśliwa bardzo organizacja. Nie było strony, z którejby nie probował przyszłego swego położenia odgadnąć i uróżować; widział w obywatelstwie poczciwych owych wieśniaków, z sercem otwartem, z duszą sympatyczną i obiecywał wcześnie kochać ich z sił całych, być jak najpopularniejszym i jak najlepszym sąsiadem; w ludzie swym upatrywał zawczasu wszystkie przymioty, jakiemi Bóg obdarza szczęśliwe tylko wyjątki; budował już chaty, dawał zapomogi, sprawiał dożynki i wystawiał sobie jak będzie wyglądał z wieńcem na głowie. Wjazd swój jak rodzaj tryumfu odmalował zawcześnie ognistą wyobraźnią.
Nic też wyrównać nie mogło pośpiechowi z jakim naglił do wyjazdu żonę, syna i wszystkich co mu zawadzali. Rad był jednego dnia uciec z miasta. Ale po kilkudziesiątletnim pobycie nie tak to łatwo jak się zdaje. Jeśli nie interesy zlecone Strumiszowi, to przygotowania same dość czasu zabrać musiały. Pan Bal nigdy nie podróżował z familją, a zwykle jeżdżąc tylko za granicę, gdzie odbywają podróże łatwiej i wygodniej niż u nas, zdumiewał się mnóstwem przyborów które mu wskazywali doświadczeńsi. Był pewien, że Stilton, Chester i doskonałe Sherry i wszystko czego do życia potrzebować może, znajdzie w najpierwszem miasteczku; zaręczał że w każdej oberży po drodze trafią na posłane łóżka i gorące objady lub wieczerze. A gdy mu dowodzono, że w kraju, do którego jedzie, często po miasteczkach nawet nie ma porządniejszych gospód, ani nic do zjedzenia, pojąć tego nie mógł. Składał to na potwarze. Niestety! smutne doświadcze-