Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

się przecie nieco dokładniej o drodze którą mn jechać było potrzeba, i że miał jeszcze dobrych mil dziewięć do Zakala, nie przenocowawszy więc w miasteczku, coraz niecierpliwszy dążył do swego dziedzictwa.
W ostatnim miasteczku na chwilę zaciągnęło się było czoło jego smutną chmurką, ale i ta rozeszła się wkrótce; żyd bowiem na gospodzie zajezdnej spytany o Zakale, odpowiedział mu:
— Zakale? grafa Sulimowskiego?
— Dawniej grafa Sulimowskiego, a dziś sprzedane.
— Tak! tak słyszelim! a waj! gadali u nas że graf bardzo wziął za niego pieniądze i niezmiernie tego kupca oszukał.
— O! o! — zawarczał pan Bal. — Alboż to zły majątek?
— Ja jaśnie panu powiem, odparł żyd poważnie się zbliżając; to bałamuctwo co gadają, to zły majątek, a to dobry majątek... Może być dogodny i niedogodny, a to co innego... ale zły! On tylko zły kiedy kupiono drogo, a kupiony tanio każdy on dobry.
— Masz wielką racją, panie gospodarzu, ale jakże mówią o Zakalu, urodzajny to przecie kąt?
— Przyznam się jaśnie panu, że ja tego dobrze nie wiem, ale to pewna że w piaskach.
Piasek i ta wieść że został oszukanym, że Zakale kupione było drogo, trochę go zafrasowało, ale przez noc wrażenie się rozeszło powoli, powiedział bowiem sobie: Mam majątek, a gdybym i sto tysięcy kupując go stracił, no to co? Straciłem i kwita.
Nazajutrz rano wyjeżdżając już znowu improwizował sielanki, którym choć jesiennne nie sprzyjało powietrze, wyobraźnia dodawała barwy. W miarę jak się