Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

tak oczekując ranka, jak tęsknił niegdyś za nabyciem majątku. O brzasku pobudził sam ludzi, począł pakować, gderał na kobiety, że zawsze marudzą i nie uspokoił się, aż wziąwszy przewodnika ruszyli nareszcie w drogę.
Chciał pospieszyć, ale błoto zmusiło go jeszcze do kilkogodzinnych niecierpliwości i słodkiego marzenia.
O włos że się nie wywrócili parę razy i zjechawszy z szerszej drogi, stanęli na górze, z której już widać było z daleka Zakale, tak jakeśmy je czytelnikowi ukazali. Gdy wieśniak przeprowadzający biczyskiem na nie wymierzył, pan Bal wyskoczył w błoto, wołając: gdzie? gdzie? i pierwszy raz objął okiem to pożądane dziedzictwo. Wszyscy aż do ludzi z ciekawością otworzyli oczy, powozy się zastanowiły... i twarze powlekły wyrazem smutku. Jedna tylko promieniała.
— Pozycja wspaniała! majestatyczna! wołał nowy dziedzic, przepyszna! przeszła nawet oczekiwania moje... rzeka przypomina amerykańskie... cudna rzeka! bory pełne pierwotnej natury... kraj dziewiczy!
— Ale to smutne jak grób, zawołała z kolei pani Balowa.
— Moja duszko, uprzedzasz się! krzyknął w uniesieniu pan Erazm, na miłość Boga! nie czyń tego, bo ci się wszystko wyda czarno.
— A ty przeciwnieś się uprzedził, smutnie odpowiedziała żona; no siadajmy i jedźmy, bo i mnie pilno, jeśli nie odjechać to odpocząć.
Pan Erazm tak się umieścił w powozie, żeby mógł ciągle mieć na oku Zakale, które egzaminował, szukając starego wielkiego dworu i nie mogąc go znaleść, choć od pół godziny nań patrzał. Przywykły do gma-