chów stolicy, dom wielki wystawiał sobie czemś nakształt Brylowskiego pałacu, wyobraźnia jego dodawała bramy, stary ogród, obszerne budowy.
Spoglądał na czarniejącą kępinkę na przeciwnym brzegu rzeki i zmieścić mu się w głowie nie mogło, żeby to miała być jego przyszła rezydencja. Wioska za to ogromnym sznurem wyciągnięta, jak czarny wąż na piasku, w dumę go wzbijała.
Tak powoli dobili się po straszliwej grobli, która im się na zakąskę dostała i do promu. Prom spał... ledwie ludzi dowołać się było można.
Podróżni powysiadali mimo deszczu, ztąd już jak na dłoni było Zakale, wioski zasłaniały brzegi i zarośla, ale dwór stał na oku.
— Otóż i twoje pałace! odezwała się z uśmiechem Ludwika, wskazując czarny, płotami ścieśniony, niepoczesny budynek.
— Ale nie, moje serce! śmiejąc się rzekł Bal. Chłopie, zawołał, czy to dwór w Zakalu?
— A to dwór, proszę pana, a cóż? odparł swoim zwyczajem poleszuk.
Bal nic nie rzekł.
— Widzisz moja duszo, zebrał się po chwili, stare wiejskie dwory zwykle tak niepoczciwie wyglądają, środek ich za to nadzwyczaj wygodny... Na wsi to się to na zewnętrzną fizjognomją nie zważa. Nikt tu od czasu Szujskich nie mieszkał! Ale zobaczysz jak ja ci to wystrychnę.
— A gdzie ogród? spytała Lizia.
— Ot przed dworem, rzekł chłop, co panienka widzi, gdzie osika i brzoza, a te sosny.
— A więcej?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.