Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! mój Erazmie, jak się ty przesadzasz! uśmiechając się zawołała żona.
— Mijam to, ale położenie nie jestże zachwycające? Pomimo smutku i znużenia, pani Balowa parsknęła śmiechem.
— Szkoda, że za chwastami nic widzieć nie można, a resztę płoty i bramy zasłaniają; naliczyłam bram tyle co w Tebach, kochany papo! zaśmiała się Lizia.
— Szydźcie! szydźcie zdrowe! zobaczycie co ja z tego zrobię! mruknął pan Bal.
Dzień zszedł na urządzeniu się w domu, na szukaniu wszystkiego co brakło. Stanisław w milczeniu ojcu pomagał, a że ciasno było w kilku izbach zajmowanych przez rządcę, z ojcem razem przeniósł się do trochę schludniejszych pokoików niegdyś zajmowanych przez hrabiego na drugiej stronie. Z izby, w której przędły wieśniaczki, zrobiono wspólny salon na prędce, któren Lizia doprawdy przystroić potrafiła. Firanki były w powozie gotowe, proste stoły ponakrywano oponami, sofy porobiono ze słomy i okryto dywanami razem z podłogą, a kilka lamp, obrazów i świecidełek w chwilę przybrały i nagie ściany i brzydkie białe przymurki.
Pan Bal wszedłszy aż ją uściskał.
— O to mi złota dziewczyna! zawołał, zrobiła cacko z tej stodoły! Na honor, to do niepoznania! To lubię, to dowód jenjuszu kobiety! Pokój śliczny... możemy gości przyjmować, choćby nam jutro przyjechali...
Dzień zszedł do wieczora na wyglądach i wywiadach przez ludzi, na pierwszem uścielaniu sobie życia, które trudno było uczynić wygodnem. Wszystkiego brakło, wszystko trzeba było kupować, hrabia ekscypując, tak dobrze wyekscypował, co tylko z miejsca ruszyć się