— Ale jaż ci w inwentarzu pokażę, że tak mi ją podano.
Supełek stanął w zamyśleniu osobliwszem, nie mógł pojąć, jak śmiano tak już niegodziwie kłamać. A! rzekł w sobie, kiedy hrabia tak mu podawał, znać że można z nim zrobić co chcąc.
— A ileż robi aręda...
— Aręda z wielką biedą i z jednym młynem robi dwa tysiące.
— Dwa! ależ szła siedem!
— A! prawda! rzekł Supełek, było to jednego roku, kiedy jeszcze szły wszystkie młyny, i arędarzowi dodano ludzi do wyrobienia sta beczek smoły; płacił wówczas siedem tysięcy...
— A widzisz Waćpan! rzekł poważnie Bal, więc może iść i teraz siedem... i więcej.
— Ale już smoły nie można pędzić!
— Dla czego?
— Pni brakuje.
— Erazm zupełnie nie zrozumiał znaczenia, ale nie chcąc się kompromitować, dodał z cicha: Na to się poradzi! Jakaż, spytał, bywała intrata z majątku w lepszych latach?
— Przez tych lat dwanaście, co ja tu jestem Jaśnie panie, choć Bóg widzi że charuję i pracuję jak wół w pługu a ludzi nie żałuję... z flisami, ze wszystkiem jak będzie osiemnaście tysięcy, to już bardzo dobrze...
Pan Bal za głowę się pochwycił.
— Co mi Waćpan prawisz! brutto?
— Niech Jaśnie pan mnie nie łaje, bo cóż ja temu winien.
— Pytam czy brutto, czy netto?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.