w Hoch... o! jakże się to nazywa ta szkoła... w Marymoncie, czy w Rosji?
— Jak? Jaśnie panie! nie umiem odpowiedzieć, zająknął się Supełek, ja?
— W jakim instytucie?
— Ja nigdzie nie byłem, skromnie odparł nareszcie Supełek, mój ojciec był rządcą, od młodu gospodarzę!
— A! więc tak, z praktyki tylko?
— Z praktyki, Jaśnie panie.
— Znaszże Waćpan płodozmian, nowe pługi, leśnictwo, uprawę rzędową, łąki sztuczne, i co rządcy potrzeba?
Supełek mięszał się widocznie, bo nawet o co go pytano zrozumieć nie potrafił.
— A to do czego Jaśnie panie, rzekł, u nas zorać, posiać, z żydem się wykłócić, chama ostro trzymać... ot i cała gospodarka.
Nie trafiło to jakoś do przekonania pana Bala, ale nie chciał zrażać człowieka, którego potrzebował; rad był jednak że miał wyborną wymówkę na nieprodukcyjność majątku.
— To osieł, rzekł w duchu, nic nie umie, tu potrzeba gospodarza! będę go musiał odprawić; majątek in grudo, ale i człowiek podobny. I oni tu chcieli co mieć! kiedy on gliny nie rozróżni od piasku!!
Ostatnia wymówka zupełnie była niesłuszną, bo o glinę w istocie trudno było w Zakalańszczyznie.
W czasie tego monologu, rządca stał u drzwi pokornie, jakby przeczuwając znaczenie milczenia, pan Bal obrócił rozmowę.
— Rzemieślnicy czy są?
— Trochę dostałem, poobiecywali.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.