— Na jutro?
— Nie.
— Jakto nie! muszą być na jutro!
— Jutro szabas, a to wszystko żydzi.
— No ale w niedzielę!
— Mam jednego mularza, stolarza i cieślę i gonty kupiłem.
— A cegłę i wapno?
— Chyba o trzy mile.
— O! toś mi się Waszmość źle sprawił, więc jedź na całą noc... muszę ich mieć tych rzemieślników, żeby to Bóg wie co kosztować mnie miało... Rób pan co chcesz.
Supełek potarł czuprynę i zmilczał.
— Jutro, tymczasowie kupisz mi Waćpan pięć krów.
— Gdzie? Jaśnie panie.
— Albo ja wiem! gdzie się Asanu podoba, pięć pięknych krów tyrolskich, szwajcarskich, lub kałmagorskich.
— Tu są tylko poleskie i to na jarmarku.
— Ale to Waćpan mi robisz we wszystkiem trudności, a ja tego nie lubię.
— Cóż ja poradzę?
— Na to głowa, radź sobie pan jak chcesz, a gdy mówię, że co ma być, trzeba żeby było. Nadewszystko odkładywań nie lubię! Proszę także mi kupić krup, mąki, masła, zamówić mięso, drób’, zwierzynę, rybę.
Rządca aż się uśmiechnął.
— Jaśnie panie, na to potrzeba czasu!
— Masz Waćpan całą noc i cały dzień jutrzejszy.
— Ale u nas to się kupuje w miasteczkach i tylko na targach lub jarmarkach, jutro szabas i szpilki nie dostanie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.