Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież są rzeźnicy?
— Żydzi...
— Co mi Waćpan gadasz? wszystko żydzi!
— U nas panie wszystko żydzi.
— Rozkazać strzelcom żeby była zwierzyna..
— Nie mamy panie strzelców, bo strzelać nie wolno.
Pan Bal osłupiał i Wstrząsł się.
— Co mi Waćpan prawisz! co mi prawisz? czemże żyjecie?... A ryba?
— Ryba się teraz nie poławia, bo woda duża.
— Tfu! cóż u licha, z waćpana dziwny człowiek zaprawdę! Ja się nie pytam co, jak, wolno czy nie wolno, mała woda czy wielka, a proszę żeby mi wszystko było jak kazałem.
To mówiąc trochę markotny pan Bal odprawił rządcę poważnem skinieniem głowy, a sam po chwili namysłu wyszedł do żony.
— Trzeba ją uprzedzić, rzekł w duchu, mogę jej andronów naprawić. Kobieta to weźmie do serca! A to wszystko są bajki i plotki! Będzie tu za mnie inaczej.
Wszedł do pokoju z rozweseloną twarzą.
— No kochana Ludwisiu, rzekł, nie ma co mówić, hrabia mnie nie zwodził, majątek rzeczywiście in grudo, ale nie dziw! Stan istotnie okropny, opuszczenie niesłychane, a rządca ani be ani me! Wystaw sobie, wybrali na rządcę człowieka, który w żadnym instytucie nie był, płodozmianu nie rozumie, osieł nad osłami, a tu potrzeba silnej ręki i głowy.
— I kieszeni, kochany Erazmie, dodała żona.
— A tak! ale to się wszystko powróci setnie... Zobaczycie co zrobię z tego majątku. Cieszę się, istotnie się cieszę, że w tym stanie zastałem Zakale, bo po-