Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

na głowie ze złożonemi z turbacji rękoma.
Pan Bal i Staś nie myśląc tu długo bawić, chcieli tylko zajść do chaty na chwilę, ale stary budnik nie wypuszczał bez poczęstowania, kazał stół pokryć obrusem, położyli bułkę chleba, ser, miód, kwaszone ogórki, zawiędłą kiełbaskę. Goście spojrzeli po sobie i choć nie bardzo ochotnie, musieli skosztować uprzejmie ofiarowanego śniadania, które się im nie mogło wydać smaczne. Leśniczy zajadał tylko ochotnie i żwawo.
Ojciec jego tymczasem stare opowiadał dzieje panu Balowi o Szujskich jeszcze, o hrabiach i o rządcach, którzy Zakalańszczyzną w czasie bezkrólewiów władali.
Grzeczny dziedzic i jeść musiał i słuchać choć dławił się i niecierpliwił, powtarzając po cichu do Stasia:
— Co to za miła prostota! jaka gościnność! jaka serdeczność!
Można jednak zaręczyć, że łzy które miał w oczach, wyciskał zarówno kwaśny ogórek, jak uczucie.
Skończyło się nareszcie przyjęcie, w czasie którego bliżsi osadnicy szlachta zbiegli się nowego pana oglądać i w licznej komitywie przeprowadzany, podsadzany wsiadł nareszcie Bal na swój wózek a Stanisław na konia. Pozostawała mu jeszcze znaczna część majętności do obejrzenia, potrzeba było z Nowin dojechać do karczmy na granicę, a potem okrążyć lasy granicami aż do Ciemiernej i brzegiem rzeki powrócić do Zakala. Ta przejażdżka do wieczora zająć czas mogła... należało spieszyć.
Wózek potoczył się raźniej, bo Ilko poczęstowany był wódeczką i pan Krużka jakoś po śniadaniu żwawiej konia zażywał. Pośpiech ten wszakże bokiem wyłaził po prostu mówiąc, bo droga była szkaradna, wó-