Zdziwił się mocno pan Erazm, gdy mu zaraz w progu znać dano, że jakiś urzędnik który z południa przyjechał, czekał na niego z pilnym interesem na folwarku.
Jakkolwiek zmęczony, musiał wyjść do saloniku i posłał go prosić: po dobrym kwadransie niespokojnego oczekiwania wsunęła się figura zapięta w surdut, który niegdyś mundurowym się mógł nazywać. Twarz ospowata, oczy kose, cera blada, nos zadarty nieprzyzwoicie, ruchy niezgrabne, nie dobrze o tym jegomościu uprzedzały, choć z niepospolitą powagą się prezentował. Mina jego chciała być urzędową, zastraszającą, groźną i tajemniczą.
Pan Bal skłonił mu się pierwszy, to jeszcze nadęło przybyłego, który ledwie oddawszy ukłon, zaprezentował się ochrypłym głosem:
— Jestem pomocnik tutejszego stanu...
Bal ani stanu, ani jego pomocnika nie rozumiał, zrobił wielkie oczy, ale udał że wie o co chodzi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.
Gospodarstwo. — Kłopotarstwo.