— A! rzekł, cóż pan każe?
— Pan dobrodziej nowy dziedzic? spytał przybyły.
— Tak jest.
— Pan Bal?
— Tak jest.
— Erazm Bal?
— Tak, Erazm Bal.
— A! pomocnik brodę pogładził, podparł się na bok, zamyślił...
— Pozwoli pan pomówić z sobą na osobności?
— I owszem.
— Są ważne interesa rządowe.
Pani Balowa i Lizia cofnęły się do drugiego pokoju, gospodarz poprosił siedzieć pomocnika, który się rozparł i zamilkł, usiłując widocznie przestraszyć milczeniem z góry.
Pan Bal oczekiwał zapowiedzianych spraw ważnych.
— Pan dobrodziej zna urządzenia nasze? zapytała w końcu tajemnicza figura.
— W ogólności znam niewiele prawa tutejsze, ale wszelkim rozporządzeniom rządowym gotów jestem zadosyć uczynić.
— Pan wie jakie na dziedzicach ciężą odpowiedzialności?
— Nie wiem panie, ale się nauczę.
— Jeżeli pan nie jest z tutejszą manipulacją oswojony, cóż to będzie? kto pana zastąpi?
— Postaram się o kogoś.
— Tak, ale teraz... są sprawy nie cierpiące zwłoki.
— Niechże pan będzie łaskaw powie mi co?
— A, zaraz! są sprawy, są wielkie sprawy! są, o są! Właśnie tu plik papierów przyniosłem... jest wiele!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.