Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— To gruba suma! westchnął Bal, muszę pisać do hrabiego.
— A tymczasem majątek zlicytują.
— I sprzedadzą? odparł Bal, jak to być może! a cóż ja temu winien?
— Pan nic, ale zawsze odpowiada majątek...
Zimny pot wystąpił na czoło kupca, który westchnął, podparł się na łokciu i słuchał dalej pomocnika, coraz nabierającego większej powagi.
— Jest tu jeszcze śledztwo o kradzież popełnioną w karczemce na Roztrybiu...
— I więcej co?
— I bardzo wiele jeszcze...
— Cóż ja mam na to paradzić?
— Niech pan radzi jak uważa. Ale czyż pan już nie ma rządcy Supełka? spytał naiwnie pomocnik, jak gdyby nie wiedział co się działo i nie pił herbaty z rumem na folwarku.
— Supełek się oddala.
— O! to wielka szkoda! rzekł kiwając głową pomocnik, walny człowiek, tęgi człowiek, to i do gospodarstwa i do interesów i zna już Zakale dobrze... A ot... tu jeszcze interes z parochem o pasiekę, ciężki dla nieznającego miejscowości, może panu kruhlak zabrać. Nie ma tu na okolicę takiego człowieka jak Supełek, sprytny... do interesów z nami jedyny... Co pan powie? zawsze nas okpi. O bestja! Będziesz pan miał tysiące bied bez niego... Bo tu i z chłopami nie jedna już sprawa była, a on ją zagasił...
— Cóż robić, westchnął Bal, trudno go gwałtem utrzymać.
— No! ale na to są sposoby, odezwał się pomocnik