uśmiechając do siebie, podwyższyć mu pensję, lub czemś go ująć... mógłby zostać. Pan widzę nowy człowiek... nie znasz naszych praw, a tu co chwila będą interesa nie do zgryzienia, odpowiedzialność wielka... Ale prawda, jeszcze się zapominam, wszak ci to znowu interes.
— Czy jeszcze?! ruszając ramionami zapytał cicho kupiec.
— Prawie najważniejszy!... ma pan dla siebie i ludzi paszporty? Wziął pan intromisją do majątku? Czy pan potwierdzony przez heroldją? Czy opłacone rządowe należności?
Bal zatknął uszy słysząc razem tyle rzeczy, których dobrze nie rozumiał.
— Powoli! panie, powoli! zawołał, zaraz się wytłumaczym. Paszporty są jak najporządniej wszędzie popodpisywane.
— Potrzebuję przedstawić do nas i do sądu... a intromisja?
— Nie miałem czasu wziąć jej jeszcze.
— A bez tego maszże pan prawo rządzić majątkiem?
Bal spojrzał mu w oczy ze strachem.
— Jutro pojadę z prośbą do powiatowego miasteczka.
Pomocnik nieco się zmięszał.
— Nie o to idzie widzi pan, żeby się spieszyć, bo czasu na to dosyć, ja tylko przestrzegam, a co się tyczy przeszkód z naszej strony, te za porozumieniem się... mogą być i usunięte...
Poczciwy kupiec ścisnął go za rękę z uczuciem.
— A potwierdzenie heroldji?
— Czy i to potrzebne?
— Koniecznie, inaczej znowu nie możesz pan ani posiadać, ani rządzić majątkiem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.