— Ale te mam, rzekł dumnie trochę pan Bal.
— No to dobrze... a należności rządowe?
— Opłaciłem.
— A podatki?
— Tego nie wiem.
— Ja zaś wiem że zalegają.
— Mój Boże! co za roztrzepaniec z tego starego hrabiego, o nic nie pamiętał! Ale i rządca winien.
— Za pozwoleniem pańskiem, ten nic nie winien, gdy mu pieniędzy nie dawano.
— Ha! i to racja.
Była chwila milczenia, wśród której pomocnik napawał się dziełem swojem, a kupiec smutnie głowę zwiesił.
— Ze wszechmiar, odezwał się urzędnik, radze panu zatrzymać rządcę... pan sobie rady bez niego dać nie możesz...
— To niepodobieństwo! sam mi podziękował.
— Chce pan to ja z nim o tem pomówię.
— Dziękuję bardzo, ale z tem wstrzymaćbym się chciał jeszcze... zakłopotany rzekł kupiec, nie chcąc zniżyć się do prośby.
— Więc jutro przystąpim do opisu majątku, odezwał się przybyły.
— Ale ja płacę!
— A! pan płaci! dobrze... przystąpim tedy do sprawy parocha o pasiekę i kruhlak.
— Ale ja jej nie znam jeszcze.
— Mnie nagli sąd, ja muszę... to obowiązek.
— A gdyby pan dał mi się czas rozpatrzeć, rozpoznać, wywiedzieć...
— Chętniebym to zrobił, ale co pan chce, obowiązek
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.