Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

któraby poszła w korzyść; wielkiego trzeba było wysiłku. Czytał i doświadczał przez co nie jeden samouk przejść musiał: jedna książka zabijała mu drugą, jedna nabyta prawda kruszyła te co pod nią leżały. Nużyła go ta walka, w której sam sobie wystarczać musiał, ale go nie zabiła. Owszem umysł w niej nabrał hartu i tęgości, a świeżość i oryginalność odznaczały pomysły biednego sieroty, na którym się nikt przecie nie poznał. Z kancelarji powoli przeszedł na to u nas dosyć niekorzystne stanowisko plenipotenta, które nie wiele daje a wszystkiego życia wymaga. Pracując na kawałek chleba w pocie czoła cicho, zamknięty, co zarobił drepcząc dla cudzych spraw, obracał wszystko na książki. Ta namiętność uczyniła go śmiesznym; mało jest ludzi co pojąć są zdolni coś podobnego, a że w ogóle za niepraktycznych poczytują tych co myślą żyją, zaszkodziła mu wielce, bo nie chciano uwierzyć, żeby mógł cokolwiek potrafić w życiu codziennem ten co w niem nie żył i innego szukał. U nas też wszystko prędzej darują i przebaczą nad takie zamiłowanie nauki, sztuki, czegoś nieprzystępnego dla tłumu. Uwierzą raczej w pijaka, kosterę, w rozpustnika i hulakę, niżeli w spokojnego pracownika. Jestli to tylko przeczucie, że namiętność tego rodzaju całym człowiekiem władnie i podziału nie znosi, lub głupota tylko? niech kto chce odpowie.
Dosyć że pan Tomasz kawęczał, rzadko przez kogo użyty, ale tyle widać znajdował przyjemności w tej pracy nad sobą, tak mu się ona wywdzięczała za ludzi, że się nigdy nie skarżył. Pospolicie śmiano się z niego, a że do zbytku za uczciwego go miano, że był ubogi a ubóstwo nie pociąga, że był skromny a skro-