Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

danie. Uprzedzam jednak, że jeśli mnie o co nowy dziedzic zapyta wprost, nie potrafię skłamać, to nad siły moje.
— Ale nie żądałbym też tego, odparł Stanisław, proszę tylko o umiarkowanie, o stopniowanie w objaśnieniach. Ojciec mój dotąd zakochany w swojem nabyciu, widzi w niem samo dobro, nagłe otwarcie mu oczu, mogłoby na nim zbyt przykre zrobić wrażenie.
Tak uprzedzany zjawił się Parciński w starym dworze, zdziwiony sprzecznością jego miny z pełnym smaku wytworem, który już salonik odznaczał.
Stary Bal powitał go z radością widoczną, bo jakkolwiek zajmowało go Zakale, po życiu miejskiem w którem przywykł do ludzi, tęskno mu już było za niemi. Na samym wstępie spytany o hrabiego, pokazał jego odpowiedź synowi, tłumacząc zaraz że w istocie nie miał słuszności.
— Hrabia interesów nie rozumie, ja robiłem pośpiesznie, ale nie mam racji to pewna, bom nabył nie wymawiając sobie wypłaty zaległości. To przepadło!
Parciński rzucił tylko okiem na list i uśmiechnął się.
— Przepraszam pana dobrodzieja, rzekł, hrabia się wykręca zręcznie, ale słuszność przy panu, jest to ogólne prawidło, że zaległości winien płacić kto je zrobił, chyba by wyrażony był punkt w tranzakcji.
— Ten punkt miał się rozumieć, dodał Bal, zresztą mówić nie ma o czem.
— Skoro pan się poszukiwać wyrzekasz; ale najprzód zaległości pospłacać.
— To dopełnim natychmiast. Ale na Boga! zapytał Bal, zaraz na pierwszym wstępie napadł mnie tu pan