tylko za pasport do Zakala służył panu Porfiremu, wynosił całkiem około dwudziestu złotych; wziął go tylko za środek dostania się pod dach pana Bala, ażeby mógł potem całe sąsiedztwo objechać z ciekawą plotką.
Zamyślał się teraz tylko w jakich kolorach miał obraz przedstawić, czarno czy różowo? Lizia była tak piękna, wedle wszystkiego podobieństwa bogata, może nie bardzo wysokiego rodu, kto wie, a nuż by się z nią ożenił?
Po godzinnych krygach, dowcipach i obejrzeniu dokładnem, pan Szaławiński pochwycił czapeczkę, pożegnał towarzystwo ukłonem wytwornym i zawołał z ganku na swego Selwecha.
Bryczka zabiegła piorunem, rzucił się w nią niespokojny i poleciał ku domowi zadumany głęboko. Gdybyśmy też mogli choć część tych marzeń starego kawalera wylać na papier? Niestety! nie mamy do tego prawa. Dość że przed swój dworek zajechał namarszczony, zjadł swój krupniczek z półgęska, nie uważając na przydymienie, długo nie spał, a nazajutrz raniuteńko Selwechowi kazał konie zaprzęgać (co zresztą było codziennym obyczajem, bo nigdy w domu dwóch dni nie siedział) i dalej w drogę do Dębna.
Już wiemy że to była stolica państwa Hurkotów, ale ledwieśmy ich wspomnieli, a bliższe poznanie sąsiadów Zakala jest nieuchronne! Boli nas niezmiernie, że tyle postaci wprowadzamy do powieści, ale tu przedmiot więcej niż my winien temu.
Hurkot podsędek, imieniem Ignacy, był to człowiek pospolity, ni zły bardzo, ni dobry, jedni go mieli za szachraja, drudzy za poczciwego. Zdania się w tem nie zgadzały, ale kto wie, czy oba nie miały w sobie po
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.