Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

źdźble prawdy, krągło poczciwych i krągło łotrów na świecie nie wiele, najpospoliciej trafia się mięszanina, z której tłum ulepiony. Pan Ignacy Hurkot należał do tłumu, był planetami, jak się wyrażają często o dniach zmiennej pogody ludzie nasi — zły i dobry. Godłem jego życia było — aby dalej! Nie miał planu i zasady, ruszał trochę na oślep, a omackiem trafiało się i potknąć, potrzeby dzienne, wpływy bliższe kierowały nim absolutnie. Zresztą egoista po swojemu do wszelkiej hulanki mimo wiek pociąg mając, próżniak jakich mało nawet w kraju próżniaczym jak nasz, żonie naprzemian ulegał i walczył z nią, z ludźmi się darł i godził, i tak chyłkiem szedł już pięćdziesiąt kilka lat po bożym świecie. Piętnem była w nim dziwna pretensja do sejmikowej i salonowej wymowności.
Z twarzy czerwonawej podobny był bardzo do indyka, uszy tylko białe, pargaminowe, ogromne, coś także niedoperza przypominały. Mały, z wielkim brzuchem, łysy, tak doskonale nosił tytuł podsędka, jakby dla niego był stworzony. Sama pani dobrze się z nim dobrała... niegdyś rodzice jej nie źle się mieli, wychowywać poczęli bardzo starannie, ale w piętnastym roku odumarli ją i Hurkot z pupilą swą znacznie od siebie młodszą ożenił się przez spekulacją. Widać było na pani Ignacowej niedokończone wychowanie, które cechuje wielka do wszystkiego pretensja. Ton jej, mowa, postawa, ubior, wydawały niedopieczoną i zawcześnie na świat wyszłą istotę, która później nie miała czasu się dokształcić. O trojgu dzieciach tych państwa nie ma co mówić, mieli dwie córki, z których jedną dorosłą już ale nie ładną i syna w uniwersytecie.
W okolicy z powodu dwóch wiosek Dębna i Ma-