Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale oprócz niego ośm kamienic w Warszawie i kapitały!
— Cóż to? chyba żyd? spytał podsędek.
— Gdzież znowu, odparł Porfiry, Parciński który tam już plenipotentuje, mówił mi że pochodzi ze starożytnej familji Balów z Balogrodu, o której wiele czytał... i bardzo dumny nawet.
Pan podsędek napchał pełen nos tabaki, spojrzeli z żoną po sobie.
— Ha! rzekł przechadzając się, co nam tam do tego! Bal! Bal! nie znam takiej familji. To coś żydem śmierdzi! kupiec! podradczyk! Zkądby miał tyle pieniędzy? zobaczymy... A ludzie?
— Sam, poważny, grzeczny człowiek; sama kobieta wielkiego tonu, a córka jak anioł!
Pani podsędkowa schwyciła się.
— Aniołek? powtórzyła ze śmiechem poglądając na męża, jak pan Porfiry nie żałuje dziś pochwał.
— W istocie to ma minę mistyfikacji! poważnie zawołał podsędek. Drwisz czy co?
— Ale uchowaj Boże!
— A więcej tam kto? spytał gospodarz.
— Syn, śliczny chłopiec!
— Cha! cha! widzę ci się wszystko podobało, krzyknął zażywając znowu tabakę zachmurzony podsędek... A cóż tam, nie słyszałeś, myślą żyć z ludźmi? będą tu mieszkali?
— Mieszkać chcą w Zakalu, ale dom na łeb na szyję przerabiają, po drodze spotykałem tylko kupy rzemieślników, szeregi fur wiozących materjały, pozakupywali, posprowadzali co gdzie było.
— O! a jaż mam wapno! zawołał podsędek niespo-