Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

sem i pan jej wysiadł skromnie, a wszedł do pokojów bez fanfaronady. W drugim przy zielonym stoliku i szklankach herbaty zastał gospodarza, z Janem Pancerem i panem Hubką grających w preferansa.
Powitano go różnie: Zmora uprzejmie, ale zdaleka, Jaś rzęsisto obsypując całusami, Hubka ze śmiechem który mu wiecznie towarzyszył w złej i dobrej doli.
Rzućmy okiem na graczów.
Pan Teofil, niegdyś piękny mężczyzna, co jeszcze znać było, ubrany od niechcenia ale z wielkiem staraniem, miał włosy i wąsy widocznie farbowane, twarz świeżo opaloną, ubiór wykwintny i bijący w oczy. Guzy koszuli, spinki u rękawów błyszczały brylancikami, dewizka zegarka była emaljowana, kamizelka aksamitna, ale mimo te barwne skrzydełka motyle, motyl miał lat czterdzieści i pięć.
Obok siedzący pan Jan Pancer, vulgo Jaś zwany, był to niegdyś także szaławiła, co siwiejąc zapomniał, że czas było przybrać inny ton, inne życie. Hulaka, sławny śpiewak piosnek polskich i francuskich, dobry jeździec, kobieciarz choć szpakowaty, miał twarz bladą, wygoloną, włosy krótkie, uśmiech miły i trochę otyłości. Trzeci gracz pan Hubka, ex-komisarz, dziś bogaty właściciel, gruby, tłusty, z nosem jak gruszka, z twarzą pospolitą, włosami na tył zarzuconemi, pierścieniami na palcach, wchodził dopiero w obywatelstwo, i że niełatwe wysłowienie zastępował śmiechem, miano go za dowcipnego, bo są ludzie którym do śmiechu dosyć, jak do ziewania, żeby gdzie usta zobaczyli otwarte.
Podano herbatkę, rozmowa się wtoczyła zaraz na Zakale; wszyscy trzej rzucili karty, tak ich zajął pan Porfiry jednem słowem — byłem w Zakalu!