Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

rągwie i obrazy samem malowane uczuciem, bo w nich ani rysunku, ani barwy nie znajdziesz, mają wdzięk pewien dla mnie. Te szklanne paciorki przy ołtarzyku przenośnym, wstążki i lnem pozwiązane świece żółte są tak gorącego nabożeństwa ofiarą. Często w najniezgrabniejszym obrazku błyska myśl głęboka, której ręka nie podołała, którą wydała na świat ułomną ale żywą, gdy w obrazach uczonych malarzy zimne i bez myśli naśladownictwo ostygłych dawno wzorów.
Tu jeszcze schroniła się stara poczciwa nabożność, która nie potrzebuje rozumowania, żeby się na niem jak kaleka na kulach oparła.
Przejdźmy po tym pustym kościołku, w którego ławkach z jednej strony siedzi trzech mieszczan w kapotach taśmami oszytych, z drugiej cztery mieszczanki dyszkantem szczerym choć krzykliwym wywodzące Zawitaj Pani światów!
Nie ma tu kroku na którym byś nie znalazł sladu myśli lub uczucia, piętna niedoli ludzkiej lub uśmiechu ocalenia. Te wyklęczane wschodki pod presbyterjum, ilu grzeszników pocieszonych stopami były dotknięte! Ten krzyż drewniany, któren ubrano w wieńce dziś zeschłe, tak się już otarł pod dłoniami pobożnych krucyferów! W starym konfesjonale ile łez oschło i strapień zniknęło! A też świecące ex vota, nie sąż całą historją wielu pokoleń, których wdzięczność przeżyła i boleść i pociechy?!
Wszystko to naiwną wiarą uśmiecha się jeszcze; lubię i tę pobożną grę, która wisi u drzwi przy kropielnicy, i ten straszny czyścieć, który cię zniewala do westchnienia za dusze zmarłych.
W wielkim ołtarzu wisi czarny krwią oblany krzyż